Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/quantum.ten-funkcja.wegrow.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server933059/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 17
Milla poczuła, jak z ramion spada jej potworny ciężar. Dzięki

- Swoją drogą, jak dostałeś się tamtego wieczoru do mojego

Milla poczuła, jak z ramion spada jej potworny ciężar. Dzięki

żyło. Zapewne miał nóż gdzieś przy nodze, pistolet na plecach i Bóg
jej wyobraźnia ustawiła ich dwoje w innej pozycji: mężczyzna
gałka oczna, pamiętała ciepło krwi na rękach, gdy rozorała mu
- Przepraszam, ale muszę iść. Felicia D'Angelo ma gorączkę i
*
nią kolana, ale ojciec postawił ją na nogi. - Nie bij mnie! Znowu dostała pasem. Poczuła potworny ból. - Tatusiu, nie! - Szlochała i błagała, ale nie chciał jej puścić. - Nareszcie oberwiesz! Podniósł prawą rękę, ale zamarła w powietrzu, bo otworzyły się szklane drzwi. Jego dłoń głucho uderzyła o ścianę. Do domu wpadła Lily z wiadrem fasoli z ogrodu w jednej ręce i nożem rzeźniczym w drugiej. Była wściekła. Ciemne oczy błyszczały ze złości. - Puść ją. - Lily ledwie poruszyła wargami. Nozdrza drżały jej od tłumionej furii. Isaac prychnął. - Nie będziesz mi grozić, Indianko. - Puść ją. - Lily zacisnęła usta. Wpatrywała się w niego z taką nienawiścią, że Sunny była przerażona zachowaniem obojga rodziców, chociaż to ojciec cały czas trzymał ją tak mocno, że ledwie mogła oddychać. - Ona mnie nie słucha. Uczę ją posłuszeństwa. - A ja cię tak nauczę, że już nigdy nie zrobisz jej krzywdy. Roześmiał się, ale nieco rozluźnił uścisk. Sunny odwróciła się. Mogła swobodnie poruszać nogami. Wywinęła się ojcu z rąk, ale poślizgnęła się i upadła twarzą na lepką podłogę. Isaac wyładował złość na żonie. - Zapłacisz mi za to, Indianko. - To, jak mnie traktujesz nie ma nic wspólnego z nią. - Wiadro wyślizgnęło się Lily z rąk. Długa błękitna fasola rozsypała się po brudnej podłodze. Ciemne palce matki ściskały nóż. - Zabiję cię. - Usta ojca wykrzywiły się w złowieszczym uśmiechu. - I co ona wtedy zrobi, co? - Wskazał kciukiem na córkę. - Będzie musiała zająć się tym, co ty, prawda? Odwalać brudną robotę. Ja się ożenię z miłą białą kobietą. Młodą, która będzie robić to, co jej każę i urodzi mi synów, a twój dzieciak będzie naszym małym niewolnikiem. Lily chwyciła nóż obiema rękami, zaciskając długie palce na kościanej rękojeści. Patrzyła na niego zimnym wzrokiem. Zaczęła powtarzać indiańskie słowa, których Sunny nie rozumiała. Z twarzy Isaaka zniknął głupkowaty uśmiech. Cofnął się o krok i upuścił pasek. Sprzączka uderzyła o podłogę. Dziwna litania trwała. Sunny wyciągnęła rękę i podniosła wstrętny stary pasek. - Nie rzucaj na mnie swoich indiańskich przekleństw - wymamrotał Isaac, odsuwając się od żony. Potknął się o krzesło. Słowa płynęły dalej. Były ciche i łagodne. Toczyły się jak głaz ze wzgórza. - Na miłość boską! Kobieto, co ty mi robisz? Isaakiem szarpnęło do tyłu, jakby pchnęła go niewidzialna siła. Zachwiał się na nogach. Jęknął przeraźliwie i złapał się za klatkę piersiową. - O Boże - wyszeptał. - Słodki Jezu, ona zwariowała. Ratuj mnie. - Kolana ugięły się pod nim i upadł na zalaną mlekiem podłogę. Miał siną twarz. Trzymał się za serce. - Zadzwoń po pogotowie! - wystękał, ale Lily, nie przerywając litanii, cofnęła się o krok. Bosymi stopami rozdeptała fasolę. Trzymała w górze nóż i zawodziła rytmicznie. - Sunny, pomóż mi! - krzyknął Isaac. - Cholera, pomóż mi! Nie mogła tak stać i patrzeć jak ojciec umiera. Podbiegła do telefonu i wykręciła numer. - Mój tatuś umiera - krzyknęła do słuchawki. - Proszę! Pomóżcie nam! - szlochała tak, że ledwie można było ją zrozumieć. - Mój tatuś umiera! Lily nie zrobiła nic, żeby ją powstrzymać, ale też nie pomogła jej. Przyglądała się walczącemu o życie mężowi. - Przeklęłaś mnie! Gdy przyjechała czerwona karetka na sygnale z ochotnikami ze straży pożarnej, Isaac już nie żył. Reanimacja nic nie pomogła. - Miał słabe serce - powiedziała spokojnie Lily, nawet nie udając żalu. Mocno przytulała Sunny. - Ale dzisiaj bardzo się zdenerwował. Stracił krowę i cielaka. Wrócił do domu i wściekł się na Sunny, bo rozlała mleko. Byłam w ogrodzie i zbierałam fasolę, kiedy dostał ataku. Zadzwoniłyśmy natychmiast po pogotowie. Nie dało się go uratować. - Tak było? - spytał Sunny wysoki, szczupły mężczyzna, który palił papierosa. Zapłakana dziewczynka pokiwała głową, choć wiedziała, że to kłamstwo. Myślała, że za karę padnie trupem albo Bóg uczyni ją niemową. Skłamała, bo inaczej matka poszłaby do więzienia, a ona zostałaby sama. Lily nie zmieniła swojej wersji. Trzy dni później Isaac Roshak został pochowany w grobowcu rodzinnym. Sunny nigdy nie zapomniała, Jaką moc miała jej matka. Od tego czasu z szacunkiem traktowała fiolki z proszkiem w szafce matki, swoje wizje i indiańsko-cygańskie pochodzenie. Nie miała wątpliwości, że to matka zabiła ojca. Tak, jakby wbiła magiczny nóż w jego serce.
Zaparkowała wystarczająco daleko od prywatnej szkoły, aby
Szefowa Poszukiwaczy myślała, że gdyby dostała w swoje ręce
spojrzy na nią choć trochę łaskawszym okiem.
- Aktów urodzenia wydawanych po kilka naraz. Ile dzieci może
No proszę. Była tak zmęczona, że zapomniała o powrotnej
interesowało. Snuł się jak błędny cień. Trzymał się na nogach dzięki lekarstwom. - Może tak było, a może nie. - Cassidy nie kłamie. - Ojciec rzucił jej krótkie spojrzenie. Dziewczyna wyglądała przez okno. Słońce ozłacało wzgórza w popołudniowym upale. - Wiem, ale nastolatki czasami ubarwiają rzeczywistość. Z tego, co słyszałem, Cassidy ma chyba słabość do McKenziego. - To śmieszne. - Głos ojca był nieobecny. Cassidy poczuła, że podejrzliwy wzrok szeryfa wbija jej się w plecy. - Tańczyła z nim na przyjęciu u Caldwellów. Cassidy milczała. Bała się, że jeśli zacznie mówić, szybko wyjdą na jaw jej kłamstwa, a gdy dowiedzą się prawdy, szybko odnajdą Briga i go oskarżą. Plotka, że Brig był sprawcą podpalenia i podwójnego morderstwa szerzyła się jak zaraza. Co do tego, kto był ojcem dziecka Angie, każdy miał swoje przypuszczenia, ale na czele listy znajdował się Brig McKenzie. Rex westchnął. - Ja tańczyłem z Geraldine Caldwell. I to nie znaczy, że - jak pan to ujął? - że mam do niej słabość. Cassidy obejrzała się przez ramię. Szeryf się speszył. - Pan nie jest nastolatką z głową pełną romantycznych fantazji. - Szeryf machał rękami, jakby chciał odegnać argumenty Rexa. - Zresztą nieważne. Niezależnie od tego, czy McKenzie tutaj był, czy nie, wylądował w mieście, szukając Angie albo Jeda, albo ich obojga. Pewnie natknął się na samochód Jeda. Potem poszedł do tartaku, gdzie Jed miał się spotkać z Angie. Wszyscy dobrze wiemy, że miał fioła na jej punkcie. McKenzie pewnie napadł na Bakera, złamał mu kilka żeber, skopał go, a potem podpalił budynek. - Nie zabiłby Angie - powiedział ponuro Rex. - Pewnie nie wiedział, że tam była. Albo... - Szeryf zmrużył oczy. - A może wiedział. Może usłyszał rozmowę o dziecku. Widywano go z Angie, a myśl, że się puszczała... Rex zacisnął pięść na poręczy fotela. - Ona się nie puszczała! - Jego głos był cichy, ale stanowczy. Niewielu potrafiło mu się sprzeciwić. - Bardzo kochała mężczyznę, którego dziecko nosiła. - Mógł to być McKenzie. Cassidy kątem oka przyglądała się ojcu. Jego twarz wykrzywiła się z wściekłości. - Niech pan się liczy ze słowami. Rozmawiamy o mojej córce. - Której zdarzyło się zajść w ciążę. Cassidy poczuła ból w żołądku. Dziecko. Dziecko Angie. I Briga. Zaczęły jej się trząść ręce. Złożyła dłonie. Chciała uciec z pokoju, ale nie mogła. Musiała dowiedzieć się wszystkiego o Brigu. Dodds nieco spuścił z tonu. - W porządku, w porządku. Powiedzmy, że McKenzie nie chciał tego zrobić. Pali. Mógł nieopatrznie rzucić zapałkę i stary tartak się zajął. Pewnie miał ze sto lat... - Sto dwadzieścia. - Tak, był jak podpałka. Jak benzyna dla iskry. Przypuszczam, że McKenzie nie wiedział, że w środku była Angie. Może się tam przed nim chowała, bo nie chciała spotkać się z dwoma chłopakami. - Nie wiem... - Dobra, Buchanan. On nie za bardzo pana lubił, prawda? Kilka tygodni temu chciał go pan zwolnić. Rex wziął cygaro i przytaknął. - Pobił się z Derrickiem. - No i widzi pan. Nie miał oporów, żeby spalić ten zabytek, bo miał z panem na pieńku. - Bójkę chyba sprowokował Derrick. - Ale przecież syna nie może pan zwolnić? Niech pan da spokój i spojrzy prawdzie w oczy. Nie podobało się panu, że McKenzie włóczył się za pana córką. Rex zaciągnął się cygarem, wypuścił dym w sufit i patrzył, jak popiół zmienia się w biały pył. - Domyślam się, że uciekł pieszo albo ukradł pańskiego konia, tego, który zginął. - To koń mojej córki - wyjaśnił Rex, podnosząc wzrok na Cassidy. Zaczerwieniła się lekko, odwróciła twarz i znowu wyjrzała przez okno. Na dworze było gorąco. Burza ucichła dzień po pożarze. Muchy zleciały się do okna. Wszystkie kałuże po ulewie obeschły, a nad zaschniętym błotem latały szerszenie. Angie i Jed po sekcji zwłok zostali pochowani. Odbyły się dwie ceremonie pogrzebowe według obrządku dwóch różnych wyznań. Na pogrzebie Angie kościół pod wezwaniem świętego Jana był pełen. Ludzie stali nawet na schodach. Mieszkańcy miasta ustawiali się w kolejce, żeby złożyć kondolencje i wyrazy współczucia. Dom do tej pory był pełen kwiatów, mimo że Rex prosił, żeby pieniądze przeznaczono na szkołę dla dziewcząt imienia świętej Teresy w Portland. Zapach kwiatów wypełniał każdy zakamarek i każdy kąt domu. Codziennie przychodzili ludzie z kondolencjami i załzawionymi oczami. W okrytym żałobą domu Buchananów przyjmowano wszystkich mieszkańców miasta.
Determinacji, przekonania, że Justin żyje. Ja... nie wierzyłem. Ja w
bo nikt nie liczył się dla niej tak bardzo jak syn. Nie roztkliwiała się

spanikować. Proszę, proszę, żeby to była jakaś konkretna informacja,

potem powoli wyciągajcie ją na zewnątrz. Trzeba delikatnie wyczuć
244
an43
Diaz dał mu znak, lekko przechylając głowę na bok.
podniósł długą nieheblowaną dechę, która wyglądała na ręcznie
- Umiesz posługiwać się pistoletem? - spytała Ripa, gdy byli już
- Trzymaj się i nie zostawaj z tyłu. Tak jakby miała na to ochotę.
ostatecznie doprowadziła ich już do samochodu.
czerwony jeep cherokee należący do Joann. Milla zaparkowała obok i
jakim wieku dzieci zaczynają grać w Małej Lidze Baseballowej? Och,
Dość już łez
- Nasz syn sprzedany?! Kto kupuje dziecko wiedząc, że...
- Rozumiem, dlaczego to robisz - odezwał się Diaz po dłuższej
42
an43

©2019 quantum.ten-funkcja.wegrow.pl - Split Template by One Page Love